31 lipca 2007

Lolita wypędzona

Lolita



Współistnienie kotki Feli z naszymi czterema kotami układało się niczym stosunki polsko-rosyjskie. Ale do czasu. Później było tylko gorzej.
Odkąd Fela urodziła swoje dzieci prawo wstępu na ganek stracili wszyscy, oprócz tego obszarpańca, wiecznie głodnego kocura Leona.
Z upływem tygodni obszar ogrodu patrolowany przez Felę sukcesywnie się powiększał, zdecydowanie przeganiała wszystkich z okolic wejścia.
W końcu doszło do tego, że nasze koty musiały wychodzić i wchodzić do domu przez okno.

Ale najgorsze jest to, że Fela tak skutecznie przepędzała obie nasze kotki, że Dunia po ogrodzie musi się przemykać chyłkiem, a Lolita od paru dni w ogóle nie wraca na noc do domu. W dodatku od przedwczoraj nie pokazuje się wcale, nie widać jej w ogrodzie, nie przychodzi na posiłki. Jesteśmy coraz bardziej zaniepokojeni. Obawiam się, czy nie przytrafiło jej się coś złego.

Powstała sytuacja bez wyjścia: Nie można usunąć bezdomnej Feli z dziećmi, bo dokąd? Nie można doprowadzić do kociej zgody, bo jak?
Wygląda na to, że nie potrafimy zapewnić poczucia bezpieczeństwa naszym kotom w ich własnym domu.

Jak odzyskać Lolitę? Dotychczas, korzystając z uprzywilejowanej pozycji najmłodszej, była bardzo rozpieszczana, wszystko było jej wolno. Teraz nagle tę pozycję, w jej odczuciu utraciła i zareagowała opuszczająć nas. Po prostu pozwoliła się wypędzić.

Tak więc zostaliśmy srogo ukarani za to, że okazaliśmy serce obcemu, przybłąkanemu zwierzakowi. A zwierzak ten bezpardonowo, ale przecież w zgodzie ze swoją naturą, w walce o przetrwanie i w trosce o swoje potomstwo to serce wykorzystał.

Szukam domów dla dzieci Feli. Kociaki można oglądać w Galerii:
http://picasaweb/google/manetka07. Zapraszam serdecznie.

30 lipca 2007

Małe jest piękne







Wszystkie małe zwierzątka są bardzo ładne, no może oprócz ślimaków, zwłaszcza tych bez domków, ale małe koty, to po prostu małe dzieła sztuki.
Można w nieskończoność zachwycać się tymi mięciutkimi uszkami, okrąglutkim brzuszkiem, różowymi łapkami, wąsikami, ogonkami, tym niemowlęcym futerkiem, w którym więcej puchu niż na pisklaku.
Mały kot, obojętne co robi i jak się zachowuje, czy śpi, czy dokazuje, czy je, czy ćwiczy z braćmi karate, czy straszy siostry,wydając jakieś groźne pomruki - zawsze jest zachwycający.

A już obserwowanie takiej gromady, jak sześcioro dzieci Feli, które właśnie skończyły pierwszy miesiąc swojego życia, jest lepsze od najlepszego programu telewizyjnego, ciekawsze od przygodowej powieści, bardziej zajmujące od meczu koszykówki. Może dorównuje spotkaniom towarzyskim, oczywiście pod warunkiem, że tematem rozmowy na takim spotkaniu są...koty!

Nie można oczu oderwać od Borysa, który zakłada Filipowi podwójnego nelsona, chociaż marnie jeszcze na nóżkach się utrzymuje. Bazyl z powagą liże futerko, trochę swoje, a trochę myje siostrę Lucky, a końcu zaczynają podgryzać sobie nawzajem ogonki. Z pudła wypada Miłka i chowa się wśród braci, aby za sekundę wziąć któregoś za gardło. I wszystko to odbywa się w zupełnej ciszy. Przecież to jeszcze niemowlaki!
Tylko od czasu do czasu słychać piski, ale kocia mama - Fela dokładnie potrafi je rozróżnić. Wie, który oznacza zadowolenie z zabawy, który jest wołaniem o pomoc, a który mówi: "jestem głodny".
Kociaki rosną, a Fela jakby coraz chudsza. Dzieciaki są żarłoczne okropnie. Od kilku dni dostają kaszkę, od wczoraj mięsko z marchewką, ale nie wszystkie sobie radzą z jedzeniem. Właściwie tylko Miłka od razu wiedziała, co się robi z zawartością miseczki. Dzień później chłeptanie z talerza opanował kot Bazyl. Potem Filip. Reszta niestety, jeszcze takiej umiejętności nie posiadła.

Chociaż, kto wie? Może to jakaś zmowa tej trójki i ostentacyjne dawanie do zrozumienia, że najlepsze jest mleczko mamy.

Jak zwykle zachęcam do obejrzenia kociaków w Galerii Google: http://picasaweb.google.pl/manetka07,
z nadzieją, że kolejna osoba otworzy swoje serce i swój dom dla następnego malucha.

Dzieci Feli












Upalna pogoda daje się we znaki nam i zwierzakom też. Wszyscy biwakujemy na ganku. Kociaki mają pudła i kosze,a ludzie ławeczkę.
Nasze koty są wściekłe i gniewają się na nas, bo kocięta zajęły najlepsze punkty obserwacyjne, no i to ulubione przez wszystkich miejsce na progu, pod daszkiem, gdzie można przesiadywać nawet jak pada.

Ściana domu aż huczy od operujących wśród dzikiego wina pszczół. Termometr wskazuje 32 st. C. Rozpięty parasol oraz rośliny dają trochę upragnionego cienia.
Ganek, kosze i kociaki zasypywane są białymi kwiatkami rdestu Auberta,wśród nich wyleguje się kocica Fela.

Fela stała się stateczną, mimo swego młodego wieku matroną, czułą bardzo mamą, pełną poświęcenia. Całymi dniami pielęgnuje, karmi i pilnuje swoje pociechy. Po prostu zapewnia im pełny serwis, dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Wyobrażacie sobie ludzką mamę z sześciorgiem bliźniąt?

Wszystkie kociaki mają już imiona, bo udało się ustalić ich płeć. Są 2 dziewczynki i 4 chłopaczków. Panienki to Miłka i Lucky. Miłka chodzi w białym futerku a Lucky ma czarne. Lucky ma ponadto białe mitenki na przednich nóżkach, (no bo gdzież nosi się mitenki?) i założyła na stałe białe kolanówki. A Miłka przystroiła główkę pasiastym wzorkiem w beżu i, jak przystało na prawdziwą elegantkę, ten beż nosi również na ogonku.

Młodzież męska także nie stroni od mody. Kacper zdecydował się na garnitur beżowy w te same wzorki, w które wystrojona jest Miłka. W czerni występuje Bazyl i naprawdę mu do twarzy. Kot Borys i kot Filip uznali, że na lato najlepsza jest biel, ale szykownie łączona z czernią.

Całe to wytworne rodzeństwo i ich mamę Felę można obejrzeć w mojej Galerii:
http://picasaweb.google.pl/manetka07 .

Zapraszam do Galerii z wiarą, że znów jakieś serce drgnie i zapragnie obdarzyć uczuciem jedno z kociąt.
OpróczMiłki, którą już pokochano!

29 lipca 2007

Co czuje Rudolf


Kot Rudolf szczerze mnie nienawidzi. To ja jestem ta zła: Ja czyściłam jego futro z plich odchodów szczoteczką do zębów, bo inaczej się nie dało. Ja go kąpałam, zakrapiałam oczy, smarowałam bolące uszy, szczotkowałam, woziłam do weterynarza i trzymałam, kiedy dostawał zastrzyki.
Kot Rudolf wdarł się przemocą i podstępem do naszego domu. Pojawił się bardzo wczesną i mroźną wiosną 2000 roku w śmietniku sąsiadów. Tam żył przez jakiś czas i pewnie wtedy zainfekował oczy, uszy i co się tylko dało. Kiedy zorientował się, że w naszym domu żyją koty i to całkiem nieżle, zaczął je po prostu prześladować. Bił, syczał, wymyślał po swojemu. W końcu zaczął zajmować strategiczną pozycję na ganku i nie wpuszczał żadnego ze zwierzaków do ich własnego domu. Był, mimo złego stanu, jeszcze na tyle silny, że udawało mu się zastraszać nasze dwa koty, więc bały się go okropnie.Oczywiście nieustannie podejmował próby dostania się do domu, oszukania nas i udawania, że przecież on tu był zawsze.Ostatecznie te jego usiłowania tak nas rozmiękczały, że zdecydowaliśmy się zająć jego losem.

W ten sposób przybył trzeci rezydent. Początkowo kilka dni mieszkał w piwnicy, bo baliśmy się, że zarazi nasze koty. Ale dla niego ta piwnica to i tak był hotel pięciogwiazdkowy. Pamiętał dobrze śmietnik, ziąb i głód. Był to młody kot. Miał może rok, nie więcej niż póltora. W domu, z którego uciekł (został wyrzucony?) karmiony był suchą karmą i do dzisiaj jest to jego główne pożywienie.
Na początku swego pobytu u nas tak strasznie się obżerał, że codziennie wymiotował. Ale nie chcieliśmy mu ograniczać ilości jedzenia, miski zawsze były dostępne.Czekaliśmy, aż któregoś dnia uwierzy, że jedzenie się nie skończy i nie będzie już więcej głodny. Jednak minęły lata, a Rudolf w dalszym ciągu, choć tylko od czasu do czasu ma napady obżarstwa. I pewnie tak pozostanie.
Rudolf zwany na codzień Rudym i Rondelkiem jest wspaniałym zwierzakiem, lubiącym dominować nad resztą. Chętnie do dzisiaj rozdaje kuksańce, ale są one z reguły przyjacielskie. Uwielbia ciepło i wygodę. Latem, nawet kiedy praży niemiłosiernie i wszyscy szukają cienia, Rudy rozkłada się w największym słońcu. A kiedy przychodzą chłody potrafi bardzo wyraźnie dać do zrozumienia, że życzy sobie, aby mu napalono w kominku. Patrzy tym swoim ludzkim, piwnym wzrokiem i wówczas wiadomo, że Pan Rondel idzie spać pod komin. Nikt nie odważył się nigdy zająć mu jego miejsca.

Kotka Fela

Fela


Pojawiła się w styczniu 2007 roku i odtąd biwakuje na naszym progu. Nie mogliśmy jej przyjąć do domu, bo nasze własne cztery koty strasznie się denerwowały. Są bardzo, bardzo zazdrosne.

Byliśmy w tym czasie świeżo po kociej tragedii: 28 pażdziernika 2006 r. wyszła z domu i więcej nie wróciła nasza ukochana kotka Malina. Łzy po jej stracie jeszcze nie wyschły, więc postanowiliśmy, że dopóki przybłęda trzyma się naszego ogródka będzie przynajmniej dożywiana.
A ja miałam wielką nadzieję, że jeśli Malina żyje, a tylko zgubiła drogę do domu, to ktoś ją przygarnął i będzie dla niej dobry, tak, jak my będziemy dobrzy dla tej kociny.

Daliśmy jej na imię Fela.

Ale Fela nie była jedyną przybłąkaną. Oprócz niej, mniej więcej od tego samego momentu opiekujemy się także innym chodzącym nieszczęściem: czarnym kotem z białym fontaziem pod szyjką, którego ochrzciliśmy imieniem Leon.
Jest to zwierzak wymizerowany, brudny, z obszarpanym futrem, ranami po stoczonych walkach, pokiereszowany przez psy lub złych ludzi. W każdym razie jest to istota biedna, przeganiana z miejsca na miejsce przez nasze zwierzęta i obce koty, grasujące po ogrodzie. Ale zdaje się, że zaczyna wierzyć w swój lepszy los.

Kotka Fela znikała na kilka lub kilkanaście godzin, jednak zawsze wracała na próg. Przeżyła na nim mrozy, zawieje, wichry i deszcze. Na stryszku komórki, w której przechowuje się narzędzia ogrodnicze miała ciepło wymoszczone pudełko. Nie chciała z niego korzystać. Wolała marznąć na progu. Co prawda na progu położyliśmy dywanik, a nad progiem wisi daszek; zanim znajdzie się klucze od domu ochroni głowę przed deszczem, no ale to żadne schronienie dla kota.

Tak więc Fela pasła się na tym progu, aż któregoś dnia okazało się, że to wcale nie z tego dobrobytu jest taka tłuściutka.
Powód był zupełnie inny: 29 czerwca urodziła sześć dorodnych kociaków. Gdzie? Na naszym progu. Z kartonowego pudła obitego grubą folią zrobiliśmy domek i umieścili na tym jej ulubionym miejscu. Porządnego kosza wiklinowego w kształcie budki wcale nie chciała zaakceptować. Może był zanadto przewiewny, a może utrzymywały się na nim zapachy innych zwierząt. Dość, że w tym właśnie pudle jej dzieci przyszły na świat.
Jak taka mikruska urodziła tak liczne potomstwo - pozostanie tajemnicą natury.

A dzieci są piękne, wielkie, bajkowo umaszczone.

Teraz musimy znaleźć dla nich domy, i to nie żadne zastępcze, ale prawdziwe rodzinne domy, w których będą zdrowe, szczęśliwe i rozpieszczane.

Nie chcę i nie mogę usypiać tych kociąt. W końcu człowiek nie jest Panem Bogiem. Zresztą Fela z taką ufnością patrzy nam w oczy.

Kto może wziąć jedno z tych kociąt pod własny dach i obdarzyć je miłością i troską?

Kotkę Felę i jej dzieci można oglądać w mojej Galerii:
http://picasaweb.google.pl/manetka07

28 lipca 2007

Szkaradziej

Szkaradziej
Straszny krzyk, który rozległ się pewnego listopadowego, mroźnego dnia 1998 roku w jednym z okolicznych ogrodów, spowodował, że zbiegli się ludzie i zwierzęta, żeby zobaczyć, co się stało.To był krzyk rozpaczy i skargi. W pierwszej chwili nie można się było zorientować, kto tak woła o pomoc. Pomyślałam najpierw, że to Murka, chwilę potem, że dziecko. Pobiegłam do okna: to był kot.
Kobiecie, która wyszła z domu w wysokich botkach, stawał wszystkimi czterema łapami na stopach. I znów lamentował. I biegał jak nieprzytomny. Ten zwierzak musiał przeżyć coś naprawdę strasznego: stracił dom, umarł jego opiekun? Nie wiadomo.

W każdym razie kot ten zamieszkał w stojącej otworem komórce na sąsiedniej działce. Karmiliśmy go suchym jedzeniem, ponieważ inne w oczach zamarzało. Widać było, że nie zna tego pożywienia, ale głód musiał mu już porządnie dokuczyć, bo zjadał wszystko do okruszka. W jego schronieniu wiatr hulał i wcale przed zimnem nie zabezpieczał. Co rano chodziliśmy patrzeć, czy przetrwał. I wabiliśmy go do domu. Ale zjadał tylko swoją porcję i uciekał.

W tym czasie przeżyliśmy dramat. Nasza ukochana kotka Murka, uwielbiany, najcudowniejszy
i najmądrzejszy kot świata, straciła życie z winy złego i bezmyślnego człowieka.
Ani wówczas, ani dziś nikt i nic nie jest w stanie zastąpić jej straty.

Z humanitarnego obowiązku nadal karmiliśmy bezdomnego kota, który przeżył tę okropną zimę
i nie lepszą wiosnę, i dopiero w połowie lata, dosłownie podstępem zwabiliśmy go do domu. Kot miał już imię. Nazywał się Szkaradziej. Nie jest brzydki, wręcz przeciwnie, to ładny kot, pięknie umaszczony, chociaż ma feler: jest niewysoki, a tylne nóżki ma krzywiczne. I ten właśnie feler, zwłaszcza na tle skończonej piękności jaką była Murka, zdecydował o jego imieniu.

Szkaradziej panicznie bał się wszystkiego i absolutnie nie zachowywał się jak kot. Uderzyło nas przede wszystkim to, że nie zaglądał do każdego kąta, nie skakał po meblach, nie wysiadywał krzeseł ani kanap. Szkaradziej nie umiał się bawić! Trzeba było nie miesięcy, ale lat aby stał się normalnym kotem. Po trzech latach po raz pierwszy zobaczyliśmy, jak bawi się w ogrodzie śliwką, która spadła z drzewa. Dopiero ósmej zimy swego u nas pobytu odważył się usiąść przed kominkiem.
A dziś ze wszystkich dawnych strachów pozostał mu jedynie strach przed grzmotami burzy i hukiem noworocznych fajerwerków. Najlepsza kanapa w domu należy do Szkaradzieja.

Taki był początek naszej opieki nad opuszczonymi kotami.