28 listopada 2011

Szlachetne zdrowie



Nadreński nasz Przyjaciel się rozchorował. Poważnie się rozchorował. Kiedy osoba bliska, serdeczna, na zdrowiu zapada to sami także chorzy się stajemy. Ze zmartwienia, z troski, a głównie z powodu tej niemocy okropnej, że zaradzić nie jesteśmy w stanie ani pomocy udzielić. Bo szpitala przecież nie mamy, nawet szpitalnego łóżka, a głównie to  wiedzy koniecznej brakuje.

Ratowanie zdrowia  akurat w Nadrenii postawione jest na najwyższym światowym poziomie. A my, między Wisłą i Odrą, nawet zamarzyć o podobnym traktowaniu chorych nie jesteśmy w stanie. Mówi się (u nas), że w ciągu 20 lat dogonimy cywilizacyjnie bogaty Zachód. No nie wiem, nie wiem. Raczej nie sądzę.

 Ale usługi medyczne i ich poziom to jedno, a wiadomość o chorobie człowieka, z którym łączą nas więzy serdeczne to już zupełnie co innego; coś osobistego, intymnego. Człowiek od środka kruszyć się zaczyna, byle co z równowagi go wyprowadza,  cieszyć się nie potrafi, a nawet wmawia sobie, że nie przystoi, wręcz nie wypada.

Z drugiej strony wiemy przecież, że tylko optymizm, tylko duże dawki dobrego nastroju, wyłącznie wiara w powodzenie prowadzonej terapii da efekt oczekiwany. Efekt powrotu do zdrowia.

Ale najważniejsze: Nadreńczycy to twardy naród. W pracy ciężkiej zahartowany. Zabawić też się potrafiący przednie. Dzielny i wytrwały.
Nasz Nadreńczyk, jako typowy tego narodu przedstawiciel, silny, pogodny i ufny we własne możliwości, po prostu zmierzy się z przeciwnościami i zwycięstwo ogłosi. I tego z serca Ci życzymy, Miły! Wtedy znów się spotkamy, będziemy śmiać się i wino pić. I śpiewać. Z radości.

1 listopada 2011

Wspomnienia koją smutek. I żal.

Przedwojennie tanga. Te cudowne przedwojenne tanga, takie sentymentalne, za duszę łapiące. To nic, że poetyka tych utworów odbiega od dzisiejszej naszej  na słowo wrażliwości, a melodie proste są, same w ucho wpadające.
Ważne, że tango zawsze odwołuje się do uczuć, do serca, do pamięci o innych ludziach i minionych zdarzeniach.

Rzewne i subtelne nuty pomagają wspomnienia wskrzesić o tych, którzy nas już opuścili. Dobre wspomnienia. Wszak w naszej kulturze nie mówi się źle o zmarłych. W naszej pamięci ci, co odeszli dobrzy byli, mądrzy i szlachetni. I tak powinno zostać.


Zawsze, kiedy przypomni mi się fraza ze  Złocistych chryzantem  przez myśl przebiega mi pani piękna i tajemnicza, stawiająca na fortepianie flakon kryształowy z  bukietem kwiatów w jesiennych kolorach. Ich głowy strojne w płatków tysiące tak majestatycznie na salon spoglądają.
A potem ona sama siada do instrumentu i Chopina gra. Może Nokturn Es-dur, swój ukochany.
Ale pewnego dnia wieko fortepianu zamknięte zostaje. Zwiędłe k
wiaty wyrzucono.
Pani już nie ma. W dal odeszła. I został  pan, sam i zrozpaczony.


Więc ten pan, ulicami bez celu się błąkający, którejś nocy bezsennej, tak smutnej, ból swój na klawiaturę przelał i to przejmujące tango napisał:




Dziś rzadko stawiamy kwiaty na fortepianie. Fortepianów nie mamy. Najczęściej chryzantemy zanosimy  na groby bliskich i przyjaciół naszych.
I wspominamy ich; może przy melancholijnych dźwiękach dawnych tang?